Skończyłam czytać książkę ( nad którą spędziłam większość nocy), zaparzyłam kubek zielonej herbaty i siadam do pisania. Cześć! Mam na imię Martyna, jestem autorką bloga, którego właśnie czytacie. Jestem ciekawa, jak dalej potoczy się ten wpis. Będzie mi miło, jeśli doczytacie go do końca.
Pisać lubiłam odkąd pamiętam. Do dzisiaj w domu rodzinnym na strychu leżą stosy notesów zapełnionych najpierw koślawymi literami, wyrazami pełnymi błędów ortograficznych i rażącym brakiem interpunkcji. Dopiero z czasem słowa zaczęły układać się w spójną całość. Wchodząc w wiek nastoletni, każdą wolną chwilę poświęcałam pisaniu. Zaznaczyć trzeba, że robiłam to tylko do szuflady. Cztery lata temu coś w mojej głowie zaczęło się buntować przeciwko takiemu stanowi rzeczy. Pojawiła się myśl, że może warto zacząć dzielić się tymi tekstami z kimś więcej, niż tylko szpargałami w szufladzie.
Zaczęło się niewinnie. Jeden ze zwyczajnych, krakowskich dni. Dni stają się coraz dłuższe, zajęcia coraz krótsze. Bezczynność i scrollowanie Facebooka towarzyszyły mi od samego rana. Wtem, pośród masy reklam i filmików ze zwierzętami pojawiło się wydarzenie - 56. Krakowski Festiwal Filmowy. "Dołącz do nas! Zdobądź doświadczenie, poznaj nowych ludzi i wkręć się w świat filmu, który zobaczysz od podszewki". Początkowo przeszłam obok tego obojętnie, zamykając komputer i wychodząc na długi spacer. Wydawać by się mogło, że ta informacja zdąży ulecieć lub zostanie przykryta nowymi myślami, ale jakoś uporczywie trzymała się mojej głowy. Powiedziałam sobie "Spróbuj!". Wypełniłam zgłoszenie do wolontariatu i przeżyłam najbardziej intensywny, zabiegany, a zarazem niesamowity tydzień.
Zgłosiłam się do współtworzenia Gazety Festiwalowej. Pod pieczą redaktora Rafała Romanowskiego, dziennikarza Gazety Wyborczej, powstawały teksty, tworzyły się historie i pisały wywiady.
Ustalanie harmonogramów, rozdawanie tematów, pisanie artykułów naprzód. Bonus w postaci akredytacji, które pozwalały zaglądać za kulisy festiwalu pobudzały fantazję i sprawiały, że artykuły pisały się niemalże samodzielnie. To właśnie wtedy zaczęłam wierzyć, że jednak potrafię. Słowa uznania, komplementy i radość rodziców, kiedy pokazałam im pierwszy wydrukowany tekst dodatkowo podbiły pewność, że jestem właściwą osobą na właściwym miejscu.
Siedem dni przeleciało w oka mgnieniu. Nadszedł czas Gali Finałowej i pożegnań, gdyż nasza ekipa redakcyjna składała się także z osób przyjezdnych, które na co dzień nie mieszkały w Krakowie.
Uzbrojona w zapasy pewności siebie skierowałam swoje kroki w stronę kolejnego festiwalu. Festiwal Miłosza, organizowany przez Krakowskie Biuro Festiwalowe był okazją do sprawdzenia umiejętności interpersonalnych. Praca w Biurze Prasowym wiązała się z częstym stawaniem oko w oko z dziennikarzami, radiowcami i ludźmi z telewizji. W wolnych chwilach nie mogło również zabraknąć nieodłącznej książki.
Później było tylko lepiej. Jeden z bardziej znanych portali internetowych poszukiwał pracowników. Godziny spędzone nad dopracowywaniem CV, przygotowaniem listu motywacyjnego poskutkowały telefonem i zaproszeniem na rozmowę kwalifikacyjną.
Pełna nerwów i obaw siedziałam w poczekalni Interii. Na szczęście rozmowa przebiegła sprawnie, próbki moich artykułów przypadły do gustu redaktorowi naczelnemu i tak w kolejnym tygodniu zaczęłam się tam pojawiać regularnie.
Choć już prawie rok temu drogi moje i Krakowa się rozeszły, tak moja przygoda z pisaniem trwa dalej. Nie zaniechałam pisania do szuflady, ale mam teraz zdecydowanie więcej pewności i chętniej dzielę się tym, co tworzę.
Blog powstał z chęci pisania o czymś istotnym. My to być miejsce, gdzie poruszać się będzie tematy ważne, niejednokrotnie ciężkie i bolesne. Takie, które zamiata się pod dywan, albo mówi się o nich szeptem i na ucho. Chcę pokazać, że wszystko da się oswoić, a zabranie głosu w ważnej sprawie może stopniowo doprowadzić do zmian na lepsze.
Martyna